środa, 14 maja 2014

Witamy w Zgonie - recenzja książki

Ohayo :)

Przepraszam że mnie dawno nie było, ale niestety jak to bywa, powrót do szkoły był dla mnie totalną zmianą i nie mogłam się w ogóle przestawić na to, że mam tyle obowiązków i rzeczy do zrobienia. Potem nie miałam internetu i tak wyszło że przychodzę do Was dopiero dzisiaj. 

Wiele osób pisało pod ostatnim postem że chcielibyście zobaczyć znowu recenzję na moim blogu. Po przeczytaniu tych komentarzy zadałam sobie pytanie "O czym do cholery, ja w końcu pisze tego bloga?!" Cóż, pierwotnie miał to być blog o mnie, ale stwierdziłam że chcę być anonimowa więc narodził się pomysł na to by opisywać tu podróże. Jak widać ten pomysł też nie wypalił, więc oficjalnie obwieszczam Wam, że od dziś, blog ten będziecie zwać lifestyle'owym! Spokojnie, nazwa (która miała być oczywiście nawiązaniem do tematyki podróżniczej) zostaje taka sama, bo piszę "o życiu które jest ciągłą podróżą" a więc tytuł "Let's have a journey" jest jak najbardziej trafny.
To tak w kwestii formalnej, a więc teraz przejdźmy do rzeczy. 

Moją dzisiejszą propozycją dla was jest książka pod tytułem "Zgon" autorstwa Giny Damico. 
Powiem szczerze, że dosyć długo zabierałam się do zakupu tej książki. Miałam ją dawno na oku, kilka razy czytałam jej opis i nachalnie macałam, na oczach sprzedawczyni, ale jakoś do mnie nie trafiała. Według mnie, mogło to być spowodowane wyglądem okładki, która jest po prostu.... Brzydka. Osobiście lubię rzeczy które dobrze wyglądają na półce i cieszą me oczy, a więc lubię też kiedy książka wizualnie dobrze wygląda. 
Cóż, ta, nie wygląda zbyt dobrze, więc dopiero kiedy już myślałam że z nudów mnie rozerwie, kupiłam ją. Gdy wróciłam do domu, znów zaczęłam obmacywać nowo zakupioną rzecz i z bólem serca stwierdziłam, że kupiłam sobie książkę dla gotów. Jakże się myliłam! Owszem, było trochę punk'owo, ale jakoś to mnie nie raziło w tej książce i okazała się bardzo normalnie nienormalna. 
No więc, teraz gdy moje chaotyczne przemyślenia dobiegły końca zajmijmy się fabułą dzieła. 
Historia opowiada o dziewczynie imieniem Lex, która ma dosyć specyficzny charakter (moim zdaniem trochę przesadzony) a mianowicie jest młodocianym przestępcą. Podbija wszystkim na około oczy, często grozi ludziom, mimo iż tamci nic specjalnego jej nie zrobili i ogólnie robi w swojej szkole rzeźnię. Po ostatnim wybryku Lex, rodzice postanawiają wysłać ją na farmę do wujka, sądząc, że dzięki temu, dziewczyna trochę się uspokoi. 
Nie obchodzi się bez awantury i złości, ale Lex w końcu jedzie do tytułowego Zgonu, gdzie poznaje wujka Morta. Młoda przestępczyni trafia na odludzie, z którego odpędza się turystów, a w dodatku dowiaduje się że jej pokój jest urządzony na różowo i myśli że już gorzej być nie może, kiedy wujek wyjawia jej pewną tajemnicę. Zgon to nie zwykła wieś, lecz centrum dowodzenia Żniwiarzami, którzy zabijają ludzi, gdy nadejdzie ich czas. Niedługo potem Lex również zostaje Kosą, dzięki czemu jej charakterek trochę się uspokaja. 
Powiało grozą, co? Boisz się? Spokojnie, opowieść nie przypomina fabuły "Piły" lecz bardziej jakąś relację z obo zu młodzieżowego dla obłąkanych. Co w sumie mi się bardzo podobało. 
Zagłębiając się bardziej w fabułę poznajemy innych bohaterów (w tym Drigsa, którego bezgranicznie pokochałam) spiski wśród tzw. Żniwozony i tajemniczego przestępce który powoduje tajemnicze i niewytłumaczalne zgony.


Ogólne wrażenia z książki: była świetna, jeśli ktoś lubi młodzieżowe obozy letnie dla obłąkanych :)
Naprawdę podobała mi się ta książka bo ma bardzo orginalną fabułę i szczerzę wątpię że znajdę kiedyś książkę podobną do tej, pod względem jej niepowtarzalności. 
Sądzę że jedynym minusem tej książki jest to, że zakończenie niczego tak naprawdę nic nie wyjaśnia. Bardzo mnie to zasmuciło, bo naprawdę kibicowałam głównej bohaterce i nie mogłam się doczekać co znajdę na następnej stronie powieści. Moim pocieszeniem stało się jednak to, że będzie druga część! 
Czekam na nią z niecierpliwością i polecam przeczytać tą książkę bo warto poświęcić trochę czasu, na to żeby dowiedzieć się jak ciężko jest być Kosą.

A teraz sprawa następnego posta:

Chcecie żebym zrobiła posta pod tytułem:
"Moja historia jazdy konnej"?

Odpowiedzi piszcie w komentarzach, ale od razu mówię że dodam następnego posta dopiero wtedy, gdy będę miała jakieś zdjęcia ze stajni.

Pozdrawiam wszystkich i zapraszam do obserwowania i komentowania :)

Dziękuję też wszystkim za miłe komentarze i za to że jest ich tak dużo :)

wtorek, 29 kwietnia 2014

Rzecz bez której nie mogę żyć

Ohayo :)

Dzisiaj postanowiłam wpaść do Was z postem o rzeczy bez której nie mogę żyć. Cóż, bez wątpienia, jest to mój telefon. Jestem szczęśliwą  posiadaczką iPhona 4s, i szczerze mówiąc nie zamieniłabym go na żaden inny.
Ogólnie rzecz biorąc, jestem miłośniczką firmy Apple, a Steve Jobs to mój idol.
Moją przygodę z iPhonami zaczęłam od białego iPhona 3Gs, którego miałam prawie 4 lata. Jakby nie było, to dosyć długo, więc bardzo długo nie mogłam się przestawić na Samsunga Corbie, którego używałam kiedy moje cudo spadło ze schodów. Z opresji wybawił mnie mój wujek, wraz z ciocią, kiedy podarowali mi iPhona 4s.



Cóż, ten post miał być o rzeczy bez której nie mogę żyć a więc chce wam szczegółowo przedstawić mój telefon.
Mam dosyć rzadko spotykany zwyczaj nadawania imion rzeczom, do których bardzo się przywiązuję. Mój telefon, a zarazem rzecz z którą jestem i którą mam przy sobie dwadzieścia cztery godziny na dobę, otrzymał imię Allen. Z Allenem śpię, odrabiam lekcje, komunikuję się ze światem. Przede wszystkim jednak robię nim zdjęcia.
Tak, chciałam się przerzucić na lustrzankę, robić piękne zdjęcia, a potem obrabiać je na komputerze w Bóg wie jak profesjonalnych programach... Ale mi się nie udało. Nie mogłam tego zrobić, to po prostu mnie wkurzało. Zdjęcia aparatem nie wychodziły tak jak chciałam, a żeby je poprawić musiałam czekać aż wrócę do domu i pogrzebę w komputerze. Było mi z tym niewygodnie, więc postawiłam na telefon, który mam zawszę pod ręką i parę świetnych aplikacji do zdjęć. Tak, proszę państwa! Wszystkie zdjęcia które tu wrzucam są robione telefonem i w dodatku nie widziały komputera! Da się? Da! :)
Allen bardzo pomaga mi też w blogowaniu, tu zapisuje prototypy postów oraz niektóre pomysły które mogą się kiedyś przydać.
Allena nie można więc nazwać zwykłym telefonem. To mały komputer w którym mieszczę się cała ja, cała moja osobowość, pomysły i uczucia. Wiem, że wiele osób powie że iPhony są nic nie warte, bo się zacinają i często muszą dłużej "pomyśleć" nad daną sprawa, ale taką błahostkę można wybaczyć mechanizmowi który staje się powoli mną! To jest coś niesamowitego! 


Wiem, że wiele osób uzna że jestem szurnięta, po tym co tu przeczytali, ale ja jestem po prostu bardzo sentymentalną osobą. Szybko przywiązuję się do wszystkiego, co w pewien sposób mnie uszczęśliwiło. Z posta jestem średnio zadowolona, bo wyszedł trochę zawiły, ale jeśli dotarliście aż tu, to gratuluję :)

Wiem, że zdjęcia są trochę nie na temat, ale mimo wszystko nie chciałam Was męczyć gołym słowem, więc wstawiłam co nieco. Mam nadzieję że mimo wszytko wam się podobają. 

Wielkie dzięki, za dużą ilość komentarzy. Naprawdę ludzie, nie spodziewałam się nawet dwóch komów pod ostatnim postem, a tu proszę! Prawie 30! :) 

Pragnę również dodać że blog jest w budowie i nie sugerujcie się dzisiejszym jego wyglądem, pewnie jeszcze duuużo się pozmienia :)

Plus! Przeczytałam ostatnio świetną książkę. Chcecie kolejną recenzję? 


piątek, 18 kwietnia 2014

Recenzja książki - Alicja w Krainie Zombi

Ohayo :)

Przychodzę do was z recenzją książki pod tytułem "Alicja w Krainie Zombi". Ale zacznijmy może od tego, jakiego rodzaju książki czytam i jakie lubię. Cóż, można powiedzieć, że jestem czytelnikiem, dosyć specyficznym. Uwielbiam książki dynamiczne, zaskakujące i przede wszystkim takie, które zostawią we mnie coś po sobie, a nie zginą gdzieś w wirze lektur. Zabawne jest to, że otaczający mnie ludzie często odradzają mi kupowanie książek w moim stylu, i obwiniają je za moje sny. Dlaczego? Lubię książki fantastyczne, lekkie horrory i takie w których po prostu coś się dzieje.

Dzisiaj moją propozycją dla Was jest książka Geny Showalter o pewnej dziewczynie której życie nigdy nie było normalne, ale z powodu jednego wypadku zmieniło się nie do poznania.
Cóż, ja sama myślałam że jest to adaptacja "Alicji w Krainie Czarów", ale bardzo się pomyliłam. I dobrze, bo książka jest bardzo fajna z perspektywy tego że główna bohaterka żyje w naszych czasach. Rano chodzi do szkoły i stara się odnaleźć w społeczeństwie nastolatków, a nocą walczy z zombi! Czujecie to? Istna zajebioza.
Dobrze, ale do rzeczy. Książkę bardzo szybko się czyta. Napisana jest w formie przemyśleń głównej bohaterki, która ma bardzo sarkastyczny charakter a zatem, no nie oszukujmy się, chce się czytać dalej! Uwaga! Osoby które nie lubią kiedy książki rozpoczynają się rodzinnymi tragediami, niech nie sięgają po tą książkę. Co do "straszności" tej powieści, to myślę że nikt nie powinien mieć po niej koszmarów.



Cała historia właściwie zaczyna się od wypadku rodziny tytułowej Alicji, w której oczywiście wszyscy giną. Urocza młodsza siostra bohaterki, jej matka oraz ojciec chory psychicznie. Tak się przynajmniej wydawało. Jak się potem okazuje, ojciec Alicji nie był chory, lecz cały czas mówił prawdę. Widział zombi, a nikt mu nie wierzył. Dlatego po jego śmierci, na jego starszą córkę spadają nieszczęścia. Nie dość że, pod jej oknem czatuje para nieumarłych, to jeszcze zakochała się w bandziorze, któremu nie może nawet spojrzeć w oczy bo miewa wtedy tajemnicze wizje. Bosko. Na dodatek potem okazuje się że w miasteczku grasuje pewny rodzaj mafii walczącej z zombi. 

Generalnie moje odczucia do tej książki są pozytywne, lecz czuję pewien niedosyt po niej. To jest, z tego co wiem, pierwsza część trylogii, więc myślę że następne części będą ciekawsze. Niemniej jednak "Alicja w Krainie Zombi" bardzo mi się podobała i polecam ją również Wam. 

Co sądzisz o mojej recenzji książki?

Chciałbyś zobaczyć jeszcze jedną recenzję mojego autorstwa?

Dziś też oczywiście chce wam życzyć wszystkiego najlepszego z okazji Świąt Wielkanocnych. 


Już niedługo zmieni się wygląd bloga! :)


piątek, 11 kwietnia 2014

Zdjęcia + zmiany

Witajcie!

Przychodzę do was po dłuższej przerwie, z resztą nie pierwszy raz... Wcale nie jestem z tego zadowolona, więc będę robiła wszytko by robić więcej zdjęć i posty dodawać co tydzień!
Cóż, jak pewnie zdążyliście już zauważyć, nie dodaję za często postów z powodu braku zdjęć. I tak było też niestety tym razem. Przychodzę do was z zalewie 3 zdjęciami, bo po prostu, mam dużo inspiracji, ale nie chce wam dawać tego co widać na prawie każdym innym blogu. Co to oznacza? Oczywiście, nie trzeba być geniuszem żeby zobaczyć że na prawie każdym blogu widnieje post o wiośnie i wszechobecne zdjęcia kwiatków... Cóż u mnie takich zdjęć nie zobaczycie, bo możecie sobie wejść na jakiegokolwiek innego bloga i je zobaczyć. Ale do czego zmierzam - od dzisiaj postanawiam że na blogu nie będą pojawiały się zdjęcia mojej osoby (lub przynajmniej w znikomej ilości) bo po prostu nie mam osoby, która by te zdjęcia robiła. Będą pojawiać się za to zdjęcia, takie typowo z życia codziennego, bo będę fotografować co popadnie, ale postaram się nie zgapiać z innych blogów. Zdjęcia będą po prostu robione z mojej perspektywy.


Jakoś lubię to zdjęcie. Jest takie melancholijne. Właśnie takie lubię, minimalistyczne. Ktoś powiedział mi ostatnio żebym nie wstawiała tego zdjęcia, bo jest na nim nie ładna pogoda za oknem, i żebym zrobiła jeszcze jedno gdy będzie świecić słońce. Cóż, uważam że ta szarość poranka jest atutem tego zdjęcia. Poza tym, ja po prostu lubię każdą pogodę, a deszcz to chyba najbardziej. 


Tu macie z kolei zdjęcie zrobione również rankiem, tyle że już wtedy kiedy świeciło słońce. Też bardzo mi się podoba. I nawet nie musiałam w nim grzebać. Po prostu wstawiłam, jakie zrobiłam.

Muszę przyznać że mimo wszystko, te dwa zdjęcia bardzo przypadły mi do gustu. Szczególnie pierwsze. Przyzwyczajcie się, bo teraz częściej będę dodawała takie właśnie zdjęcia. 
Pewnie zauważyliście że zmienił się nagłówek bloga. Cóż, niedługo zmieni się cały design (no, dobra, prawie cały), i tak będę robić z każdą nową porą roku. 

Hmm, nie jestem zadowolona z tego posta, bo miało być o tym co u mnie i jakie zmiany zadziały się ostatnio w moim życiu, a wyszło takie "coś". Więc, żeby odratować tego posta, mam do was pytania. Planuję zrobić na blogu recenzję książki którą ostatnio czytałam. 

Czy chciałbyś przeczytać na moim blogu recenzję książki?

Poza tym, chciałabym się dowiedzieć czy...

Podobają Ci się zdjęcia które zamieściłam w dzisiejszym poście?

Oraz chciałabym Was prosić, żebyście w  komentarzach zadawali mi pytania, bo jeżeli pomysł z recenzją książki wypali to do niej dodam również odpowiedzi na najczęściej zadawane pytania. 

Dziękuję również, za każdy komentarz, bo nie sądziłam że będzie ich tak dużo. Jeśli podoba Ci się post - skomentuj, jeśli podoba Ci się blog - zaobserwuj :)










piątek, 28 lutego 2014

Dzień dobry, tu Serduszko!

Witaaajcie!
Dzisiejszy post chciałabym poświęcić mojemu konikowi! ;)
Ale zanim przejdziemy do rzeczy, pozwólcie że wyjaśnimy pewne formalności. Niestety, chodzi o sprawę anonimowości. Jak wiecie nie chcę żeby moi znajomi oglądali bloga, więc nie podaję tu mojego imienia i nazwiska jak i nie pokazuję twarzy. Cóż w przypadku mojego konia będzie troszkę inaczej bo, oczywiście, będę wstawiać zdjęcia, ale chciałabym żeby nie podawać prawdziwego imienia mojego konia, ponieważ większość moich znajomych o nim wie, i mogliby na przykład wpisać jego imię w wyszukiwarkę a tam wyskoczyłby im mój blog.
Pozostaje mi tylko powiedzieć o tym że na blogu nadam mojemu koniowi ksywkę. To najczęściej będą jakieś zdrobnienia, słodkie słówka itp.

Skoro wszytko już wyjaśnione, to przejdźmy do rzeczy. Słuchajcie, byłam u Serduszka w zeszłą niedzielę i szepną mi na ucho, że chciałby przedstawić się sam! Zaczynajmy!


Dzień dobry, tutaj Serduszko! Niedawno dowiedziałem się że moja pani prowadzi bloga więc chciałem też mieć swoją chwilę sławy. Może powiem coś o sobie?
Jestem kasztanowatym wałachem rasy wielkopolskiej. W marcu skończę 14 lat. Wiem, że większość koniarzy stwierdzi że jestem już dojrzałym koniem, ale nie ważny jest prawdziwy wiek, tylko taki na jaki się czuję. Ja czuję się co najmniej na 4 latka. Na treningach jestem grzeczny, ale na padoku wstępuje we mnie diabeł i bawię się wszystkim czym popadnie. Bardzo lubię dokuczać mojej pani (ale to z miłości :))
Mam nadzieję że mnie polubicie, jeśli tak to napiszcie w komentarzu co o mnie sądzicie :)

I jak? Podoba wam się Rudasek? :)

Chciałabym was przeprosić za to że nie ma więcej zdjęć konika, ale te najładniejsze wrzuciłam na instagrama, a że uważam że dodawanie jednych i tych samych zdjęć na tumblr'a, instagrama i bloga jest bzdurą, to łapcie jedno zdjęcie. Cóż, jak się robi zdjęcia iPhon'em i to jeszcze pod światło to raczej nie ma w czym wybierać. 

Pozdrawiam i zapraszam na mojego drugiego bloga z 1 rozdziałem nowego opowiadania 
http://my-secret-red-magic.blogspot.com/





czwartek, 20 lutego 2014

Trochę nie na temat

Niestety dzisiejsza notka nie będzie o żadnej nowej wyprawie. Pragnę was tylko poinformować o moim drugim blogu.
Więc, zaczęłam go pisać około 2 lata temu, ale z aktywnością na tym blogu bywało różnie. Dziś chcę wam opowiedzieć o nim więcej, więc zacznijmy od podstawowych rzeczy.
Blog był wcześniej po pełnym fanfiction <nie jestem pewna czy to tak się pisze> opowiadał o dziewczynie obdarzonej niezwykłymi mocami, które czasem przysparzają jej wiele kłopotów. Nie wiadomo czemu nastolatka włada Czerwoną Magią, która jest specyficznym bytem mieszkającym w jej ciele. To jednak nie jedyne dziwactwo bohaterki, bo na swoje 12 urodziny dostała nie co innego jak mistyczne, krwiożercze zwierze zwane kelpie. Kelpie to bajkowy koń wodny który nie tylko może zjeść wrogów swojej właścicielki ale także powiązany jest z nią mentalną siłą czego dowiedzielibyśmy się gdybym dokończyła opowiadanie.
Cóż, idźmy dalej.
Pewnego dnia nastolatka dowiaduje się że została przyjęta do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, ale niestety tuż przed jej wyjazdem do szkoły ginął jej rodzice. Kate trafia do wujostwa a potem mimo wszytko jedzie do Hogwartu. Tam poznaje niektórych bohaterów J.K Rowling i rozpoczyna się akcja. Ale niestety, opowieść najwidoczniej nie doczeka się zakończenia, bo z trybu fanfiction przerzucam się na w pełni moją historię, a to znaczy że nie będę zapożyczała bohaterów ani miejsc od książek z serii Harry Potter, lecz sama będę je kreowała i tworzyła.


Tutaj macie wygląd starego nagłówka, jako ciekawostka,

Jak już wam pisałam, we wcześniejszych notkach, jestem osobą kreatywną, więc nie mogłam się tak po prostu pożegnać z moją opowieścią. Dlaczego już nie będę pisała fanfiction? Proste. Od czasu, kiedy ostatnia część Harrego Pottera zagościła w kinach, bardzo spadła aktywność tego bloga. Ludzie już nie chcieli czytać o Hogwarcie i magii, co z resztą widać też po innych blogach tego typu. Dlatego rezygnuję z kontynuacji przygód w świecie magii i przerzucam historię na zupełnie nowe tory.

Co do kwestii technicznej, to blog będzie od teraz nosił nazwę "Wild hearts can't be broken", ale pozostanie pod tym samym adresem co wcześniej, czyli: http://my-secret-red-magic.blogspot.com/
Nagłówek i ogólny wygląd bloga zmieni się bardzo mocno, tak jak i historia bohaterów.


Powyżej widzicie baner z zapowiedzią pierwszego rozdziału nowej opowieści który powinien pojawić się na blogu 23.02.2014 roku, pod tytułem "Nowy Początek". 
Mam nadzieje że zajrzycie i skomentujecie jeśli wam się spodoba. Dodam też że ten blog nie tylko ma być dla mnie przyjemnością, ale tez ma mieć charakter nabierania doświadczenia w pisaniu, ponieważ w przyszłości chciałabym pisać książki.

Kilka pytań:
1.Jesteś zainteresowany czytaniem opowieści mojego autorstwa?
2.Czy chciałbyś czytać nowe opowiadanie, czy bardziej odpowiada ci stare?

Mimo wszytko zapraszam do zajrzenia -----> http://my-secret-red-magic.blogspot.com/

Ps. Bardzo dziękuję za miłe komentarze pod ostatnim postem :) Dzięki temu naprawdę uświadamiam sobie że robię coś co się ludziom podoba i bardzo mnie to cieszy<3 
Jesteście kochani i bardzo podnosicie mnie na duchu ;*


środa, 12 lutego 2014

Glanem przez Ustroń i nie tylko :)

Witajcie! <muszę wymyślić jakieś lepsze powitanie>

Wracam do was ze spóźnionym postem o przygodzie w Ustroniu :)
Podsumowanie? Było bardzo fajnie, miło spędziłam czas z rodziną jeżdżąc na nartach i jedząc chińszczyznę. Smutno mi tylko że znów nie mam dla was aktualnych zdjęć mojego konia. W tym tygodniu wyszło akurat tak, że pojechałam na wycieczkę z rodzicami, a nie do stajni. Ale, ale, nie marudzić! Zdjęcia powinny (tak, tak powtarzam to od założenia bloga) być za tydzień po weekendzie, ale myślę że tym razem to jednak wypali bo zostaję u babci i chyba dziadek zawiezie mnie do konia. Niestety, raczej mnie na moim koniu nie zobaczycie, bo jak na razie ze względów zdrowotnych nie mogę jeździć.

Dobrze, może przejdźmy do mojej wyprawy, bo to właśnie o niej ma być post. 

DZIEN 1 

Poranek tego dnia był po prostu cudowny! Obudziły mnie promienie słońca, grzejące mi twarz no i, przyznajcie sami, dzień który się tak zaczyna nie może być zły! Mimo że byłam nie wyspana (znów śnią mi się sny, a przez to się nie wysypiam bo budzę się między jednym snem a drugim) wstałam z uśmiechem i zrobiłam sobie na śniadanie herbatę. 


To jest zdjęcia zrobione zaraz po przebudzeniu. Herbatka, kołderka w podkówki i koniki i mięciuteńkie różowiutkie skarpetki. Czego chcieć więcej? Ah, no tak. Przygód!
Ale jak tu odbywać przygody, kiedy rodzice chcą jechać do sklepu po lampę? Tak, ja też nie wiem. Zamiast iść na spacer, siedziałam przez bite pół godziny na gładzi szpachlowej i oglądałam jak jakaś pani kłóci się ze swoim mężem o kolor prześcieradła... Skąd oni je wytrzasnęli koło gładzi szpachlowej to nie wiem. 
Tak nam zleciało południe. Na obiad zjedliśmy kanapki z automatu (no bo jakoś sobie radzić trzeba) i wróciliśmy do domu. Co później? Spokojnie, już wszystko mówię. Pojechaliśmy na stok Nowa Osada w Wiśle o ile się nie mylę. 


Wiecie co powiem? Myślę że gdyby były lepsze warunki do jazdy na nartach to bardziej polubiłabym ten stok. No bo spójrzcie. Góry szare a nie białe, 12 stopni, a śnieg to nie śnieg tylko sypkie granulki lodu. Co za tym idzie? Robią się zaspy. Ogromne zaspy! Eh, już myślałam że cofam się w rozwoju w sprawie tych nart. Cały czas pług, no i jak tu się ludziom pokazać od najlepszej strony? 
Po 2 godzinach jazdy wróciliśmy do domu, potem znów do sklepu po jedzenie do Tesco. Hah, powiem wam że chyba nie mogłabym być kimś kto sprzedaje w sklepie. Chyba by mnie szlag tam trafił, bo już wiem jak to jest jak się samemu kasuje produkty. Z tego wyszło pół godziny stania i kasowania. Jeszcze 5 minut i bym tam zaczęła przeklinać. Serio. 
Nie polecam czegoś takiego, no chyba że do małych zakupów, wtedy to się sprawdza :)
Wieczór minął mi z kolei na ćwiczeniach. Ktoś się mnie pytał jakie to ćwiczenia, ale w tym poście nie chcę się na ten temat rozpisywać, więc może kiedy indziej. 
Potem zasnęłam i znów miałam bardzo dziwny sen :))

DZIEN 2 

Poranek minął schematycznie, jak zawsze. Potem, korzystając z dobrej pogody wyszliśmy na spacer. 
Ustroń. Co ja sądzę o tym miejscu? Na pewno mają dużo świetnych restauracji i piekarni. To na prawdę duży plus. Nie ważne w jaki zakątek tego miasta się wejdzie, zawsze jest gdzie usiąść i odpocząć. 
Piękny rynek i galeria. Na prawdę, te miejsca wyglądają bardzo orginalnie i estetycznie. Bardzo podobała mi się mi się ta nowoczesność, a szczególnie rynku. 
Ale są niestety takie miejsca w Ustroniu, gdzie aż zajeżdża takim... Niedbalstwem? Przepraszam że tak to ujmę ale taka jest prawda. Według mnie to miasto nadal mimo wszystko powinno się rozwijać i poprawiać swój wygląd bo to na prawdę fajne miejsce. 


To zdjęcie bardzo mi się podoba. Uchwycony jest tutaj kawałek galerii i chodnikowych lamp, no i oczywiście piękne niebieskie niebo. Zmieniłam zdanie, jednak kocham taką pogodę. 

Cóż, lećmy dalej. Na spacer przeszłam się z rynku aż do sanatoriów które znajdują się w górach, i powiemwam że nie była to dla mnie całkiem przyjemna wycieczka. Chodzi o to że nie dawno kupiłam sobie martensy i strasznie mnie obcierają... Mimo wszystko i tak je kocham. Miłość wszystko wybaczy prawda? ;)
Nie oszukujmy się, w miejscach sanatoriów na prawdę nie było nic ciekawego więc nawet nie robiłam zdjęć. Z resztą, znów mam ten sam problem bo nikt nie chce mi zrobić zdjęć, więc pewnie często będziecie tu widywać same obiekty w których bywałam. 
Co dalej? Znów na stok. Co na stoku? Znów sypki śnieg i znów kłopoty, tym bardziej że jeździłam na nartach mojej mamy, mocno nasmarowanych, długich i z takimi czubkami jakby chciała chodzić z nimi po lesie i nabijać na nie kuropatwy żeby potem upiec je na ognisku niczym jaskiniowiec. Taki żarcik ^^ 
Znów, śnieg pokrzyżował mi plany, na spokojną, fajną jazdę. Ale! Niedługo potem na stok wyjechał ratrak (maszyna do wygładzania i ubijania śniegu) i ten ubity śnieżek był po prostu bajeczny! Czułam się tak jakbym jeździła po chmurce! Nie trwało to jednak długo, bo po dwóch zjazdach znów śnieg zrobił się sypki i po efekcie chmurki nie było śladu. 
Po takich nartach zamówiliśmy sobie chińszczyznę i niemalże od razu po jedzeniu zasnęłam na kanapie. 

DZIEŃ 3

To był chyba najciekawszy dzień z całej wyprawy ale był też dniem powrotu do domu. Tego dnia, zamiast na spacer postanowiliśmy wybrać się do Bielska, ponieważ nigdy tam nie byłam. Większość miasta przemierzyliśmy samochodem, przez co już mogłam zaobserwować całe miasto. Odniosłam wrażanie że jest tam bardzo nieprzyjaźnie pod względem poruszania się autem. Przez bite 30 minut kręciliśmy się w kółko szukając miejsca parkingowego i trafiając ciągle na jednokierunkowe ulice. Chociaż nie wiem czy to kwestia tego że po prostu nie znaliśmy tego miasta czy może tego że jest tam dużo remontowanych dróg. 
Idźmy dalej. W końcu zaparkowaliśmy gdzieś samochód i doszliśmy zabytkowymi, bardzo ciasnymi i urokliwymi uliczkami do małego ryneczku ze studiom i fontannami. Cóż, po przejściu takiego kawałka stwierdziłam że bardzo podoba mi się to stare miasto. Mimo że niektóre kamienice aż wołają o odnowienie, niewątpliwie Bielsko ma to coś. 


Tutaj macie moje zdjęcie ze starego miasta. To jest chyba najładniejsze zdjęcie z całej wyprawy. Szkoda tylko że mój tata ma tak brudny telefon że zdjęcia wychodzą rozmazane. Ale myślę że akurat w tym przypadku to rozmazanie dodało uroku :)
Koło południa wszyscy zrobiliśmy się głodni i poszliśmy do restauracji i browaru w którym jadłam przepyszne placki ziemniaczane z gulaszem. Mmmm<3 Następnie pojechałyśmy z moją mamą po książki do księgarni (a musicie wiedzieć że zarówno ja, jak mi moja mama jesteśmy strasznymi molami książkowymi), która znajdowała się w nowo wybudowanej galerii w Bielsku. Zeszło nam tam trochę czasu i zdecydowaliśmy że trzeba wrócić do domu.

Oto całokształt wyprawy. Wiem że troszkę suchy i nieciekawy, ale zapowiada się kolejny weekend w Ustroniu więc na pewno postaram się napisać też coś ciekawszego i zrobić lepsze zdjęcia.
Jak widzicie, zrezygnowałam z ramek w moich zdjęciach bo po prostu ramki nakładane są na zdjęcie, przez co je ucinają no i nie ma już tak fajnego wyglądu. 

Teraz mam do was kilka pytań:
1. Czy chciałbyś żeby na tym blogu, oprócz postów z wypraw, pojawiały 
się też posty czysto tematyczne np. recenzje książek itp.? 
2.Czy chciałbyś żeby niektóre posty były o moich snach z dołączonymi 
ilustracjami rysowanymi przeze mnie?
3. Jak oceniasz powyższą wyprawę?

Chciałabym też przeprosić za tak długą notkę. W przyszłości postaram się pisać mniej ale treściwiej :)
Co do pytań które zadawaliście w komentarzach, to wszystko wyjaśni się niebawem bo planuję jakiś post organizacyjny :)
Pozdrawiam i dziękuję za bardzo miłe komentarze.